Konrad byłrównie wysoki, jak Marcin i na tym kończyło siępodobieństwo. Marcin byłprzystojny, miałwesołe, piwne oczy i brązowe, lekko kręcone włosy. Jego kolega natomiast do przystojnych nie należał. Miałwłosy w kolorze ciemny blond, oczy szare, jakby przydymione i pociągłą, szczupłątwarz oszpeconądługąbliznąprzecinającąpoliczek od kącika lewego oka ażpo brodę.
Kiedy jużzostali sobie przedstawieni, nowo przybyły długąchwilęw milczeniu przyglądałsięZenie.
– Zadziwiające – powiedziałwreszcie, gdy cisza zaczęła sięjużprzeciągać. – Masz może siostrębliźniaczkę?
Zadrżała pod jego nieruchomym, lodowatym spojrzeniem. Nie, w niczym nie przypominałMarcina. Wzbudzałw niej lęk.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziała lekko drżącym głosem. – Nie mam żadnych żyjących krewnych… oprócz siostry, ale od lat nie mamy ze sobąkontaktu.
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
– Jest do ciebie podobna? – spytałKonrad.
– Nie, chyba nie… Nie wiem, nie widziałam jej od czternastu lat.
– Dlaczego? Pokłóciłyście się?
– To nie wasza sprawa! – zdenerwowała sięZena. – Powiedzcie wreszcie, o co wam chodzi, bo czujęsięjak na przesłuchaniu. Może mam wezwaćadwokata?
– Uważasz, że będzie ci potrzebny? – spytałKonrad, patrząc zimno.
– Przestań! – wtrąciłsięMarcin. – Tylko jąniepotrzebnie denerwujesz. Jest taki mężczyzna, którego nazwaliśmy SprzedawcąSnów – zacząłwyjaśniać. – Zabiłdwie kobiety… bardzo brutalnie.
– Dlaczego Sprzedawca Snów? – przerwała mu Zena.
Policjanci znowu wymienili spojrzenia. Nazwa, którąobdarzyli zabójcę, miała ścisły związek z pewnącechą, wspólnądla obu zdarzeń, nie była to jednak informacja przeznaczona dla obcych ludzi. Stanowiła ich jedyny trop i nie zamierzali go stracićprzez niepotrzebne gadulstwo.
– Nie możemy powiedzieć, przykro mi. – Marcin uśmiechnąłsięprzepraszająco. Zena odczekała chwilę, a stwierdziwszy, że bardziej szczegółowe tłumaczenie nie nastąpi, zadała kolejne pytanie.
– Skąd wiecie, że to mężczyzna?
– Zostawiłślady – wyjaśniłkrótko, widząc przyzwalające skinienie kolegi.
– Macie DNA? – indagowała dalej, jakby nie dostrzegając niechęci Marcina do udzielania bardziej wyczerpujących odpowiedzi.
– Mamy, ale co z tego? – burknąłi zamilkł, jednak widząc jej natarczywe spojrzenie, dorzucił. – Nie mamy podejrzanego, więc nie ma z czym porównać.
– Co ten Sprzedawca Snów ma wspólnego ze mną?
Konrad parsknąłśmiechem. Widaćbyło, że kobieta nie zamierza zadowolićsięzdawkowymi wyjaśnieniami. Subtelne rysy twarzy i delikatny, melodyjny głos w pierwszej chwili wprowadziły go w błąd, przywodząc na myśl obraz przedwojennej panienki z dobrego domu, tymczasem Zena była twarda jak stal i uparcie dążyła naprzód, drążąc z wytrwałościąbuldożera.
– On nic, ale jedna z ofiar była do ciebie bardzo podobna – odpowiedział, powściągając rozbawienie, niezbyt stosowne w kontekście omawianego właśnie tematu.
Zenęzmroziło, poczuła przenikające jądreszcze. Początkowe podejrzenie zaczęło przeradzaćsięw pewność.
– Nie zidentyfikowaliście jej?
– Niestety nie. Nie miała dokumentów, nikt jej nie znał. Chyba bezdomna. – Marcin w geście bezradności rozłożyłręce. – Szukaliśmy wszędzie, ale bezskutecznie.
– Narkomanka? – spytała nieswoim głosem.
– Tak. W zaawansowanym stadium. Wiesz cośo niej?
W oczach obu mężczyzn błysnęła nadzieja. Wpatrywali sięw kobietęz prawie namacalnym oczekiwaniem.
– Chyba tak – powiedziała wolno, z namysłem. – Kiedy została zabita?
– Cztery lata temu.
Zena drżącąrękąsięgnęła po papierosa. Paliła łapczywie, zaciągając sięgłęboko. Nie ponaglali jej.
– Cholera! – uśmiechnęła siężałośnie. – Planowałam rzucić…
– Co wiesz o naszej NN? Znasz ją? – spytałKonrad, nie mogąc doczekaćsięupragnionych wyjaśnień.
– Macie jakieśzdjęcie?
– On ma wszystko – odpowiedziałMarcin, wskazując kolegę. – Ale uprzedzam, to nie jest piękny widok.
Konrad wyjąłz teczki gruby skoroszyt, pogrzebałw nim, wyjąłfotografięi podałZenie. Wzięła jąniechętnie, chwilętrzymała w wyciągniętej dłoni, nim wreszcie odważyła sięspojrzeć.
Faktycznie, widok nie byłpiękny. Dziewczyna z fotografii miała zniszczonąnałogiem twarz, wykrzywionąstrachem i cierpieniem. Ale dalej była to ładna twarz, uderzająco podobna do twarzy Zeny.
– To moja siostra Agnieszka – powiedziała kobieta bezbarwnym głosem, oddając Konradowi fotografię.
– Jesteśpewna? Mówiłaś, że siostra nie jest do ciebie podobna – zauważyłMarcin. – Przyjrzyj sięuważnie.
– Jestem całkiem pewna – odparła stanowczo. – Wtedy nie była podobna. Ale mówiłam także, że ostatni raz widziałam jączternaście lat temu. Miałam wówczas dwadzieścia lat, a ona szesnaście. W tym wieku to dużo, dziewczyny sięzmieniają. Miała brązowe włosy, lecz przecieżsąfarby, z których kobiety skwapliwie korzystają. Zawsze miała krótkie włosy, a tu ma długie tak jak ja. Jednak najważniejsze jest znamię, tu na skroni – wskazała palcem – widzicie? W kształcie serca. Kiedy byłyśmy małe, dokuczałam jej, że jest mutantem, bo ma serce na głowie…
– To chyba załatwia sprawę? – Marcin popatrzyłna kolegę.
– Myślę, że tak, jednak dobrze by było uzyskaćpotwierdzenie. – Konrad spojrzałna pobladłątwarz kobiety i poczułżal, jak zawsze, gdy musiałpowiadamiaćrodziny ofiar o nieszczęściu. – Oddasz próbkędo badań, Zeno? To rozwiałoby wszelkie wątpliwości. I nasze, i twoje.
– Oczywiście, nie ma problemu, chociażja nie mam żadnych wątpliwości – stwierdziła z niezachwianąpewnością. – To Agnieszka.
– Odpowiesz na kilka pytań? – spytałMarcin z prośbąw głosie.
– Tutaj? Teraz?
– Będziesz musiała zostaćoficjalnie przesłuchana, ale mogłabyśjużdziśnam co nieco opowiedzieć– wyjaśniłKonrad, znów czując przypływ współczucia na widok jej pobladłych policzków i zgaszonego spojrzenia.
– A ja dzięki oficjalnemu przesłuchaniu poznam tajemnicętwojego imienia – zauważyłMarcin, chcąc wprowadzićmniej oficjalnąatmosferę.
– Nie widziałam, że jeszcze ci zależy, żeby je poznać– Zena westchnęła ciężko. – Może przejdziemy do pokoju? Będzie nam wygodniej – zaproponowała, chcąc odwlec bodaj na moment nieprzyjemnąrozmowę.
– Tu jest nam bardzo dobrze. – Rozejrzałsiępo przestronnej, ładnie urządzonej kuchni. Zauważył, że segment kuchenny, chociaż nowy i, sądząc z jego elegancji, zrobiony pod wymiar, nie byłzbyt nowoczesny, nie lśniłprzesadnąilościąszkła i chromu. Bardziej przypominałmu babcine meble, rzezane ręcznie przez miejscowego stolarza. Może dlatego od pierwszej chwili poczułsięw tym domu jak u siebie? – Napiłbym siękawy – stwierdził, odsuwając od siebie głupie, niepotrzebne myśli. – Mogę? – spojrzałpytająco, a widząc przyzwalające skinienie Zeny, włączyłekspres. Zlokalizowałpuszkęz kawą, otworzyłi nasypałodpowiednia dawkę. – Wam teżzrobić? – Oboje potwierdzili. Kobieta zaczęła podnosićsięz miejsca, lecz jąpowstrzymał. Musiałkoniecznie sięczymśzająć, bezczynne siedzenie i patrzenie na jej udrękębyło nie do zniesienia. – Powiedziałem, że zrobię. Siedź, nie musisz nas obsługiwać. Lepiej zacznij opowiadaćo siostrze.
Zena znów westchnęła. Właściwie wcale nie miała ochoty na kawę. Wiele by dała, by móc uciec do sypialni, zwinąćsięw kłębek na łóżku i naciągnąćkołdręna głowę, odcinając sięw ten sposób od wspomnieńi żądnych wyjaśnieńmężczyzn. Ale to pewnie na nic by sięnie zdało. Pościel przesiąkła zapachem Marcina i tylko zwiększyłaby jej poczucie bezradności i utraty czegośważnego.
– Nazywała sięAgnieszka Nowak… – zaczęła, nie mogąc w nieskończonośćzwlekaćz wyjaśnieniami.
– Nie Branicka? – przerwałzaciekawiony Konrad.
– Nie. Nasi rodzice sięrozwiedli. Aga została z ojcem, ja z matką. Mama ponownie wyszła za mążi ja noszęnazwisko ojczyma.
– Dlaczego?
– Naprawdęmuszęopowiadaćo prehistorii?
– Zeno, wszystko może byćważne.
– Dobrze. No wiec… nie chciałam miećnic wspólnego z tym popieprzonym skurwysynem! – wysyczała z grymasem odrazy.
– Ostro pojechałaś– skomentowałKonrad. – Czemu go nienawidzisz?
– MolestowałAgnieszkę, odkąd skończyła pięćlat!
– Faktycznie skurwysyn. Ale ciebie nie tykał– stwierdziłMarcin.
– Skąd ty możesz to wiedzieć? – zaciekawiłsięKonrad. – Czy ma to może jakiśzwiązek z brakiem guzików przy twojej koszuli i śladem szminki na uchu?
– To nie należy do sprawy! – warknąłMarcin, uciekając spojrzeniem w bok.
– Dobra, pytania nie było! – Konrad roześmiałsię, po czym zwróciłwzrok ku kobiecie. – Dlaczego ciebie nie?
– Mama nie miała jeszcze szesnastu lat, kiedy mnie urodziła. Wyglądała jak dziewczynka…
Pokiwali ze zrozumieniem głowami. Mieli jużdo czynienia z podobnymi sprawami i wiedzieli, że dla mężczyzn tego pokroju ważna jest nie metryka, lecz wygląd. Rzeczywisty wiek nie miałznaczenia.
– Jeszcze mu odpowiadała. – Marcin stwierdziłoczywistość. – Kobieta w ciele dziecka…
– No właśnie. Dopiero po urodzeniu Agnieszki zaczęła sięrozwijać. Przytyła, stopniowo nabierała kształtów i chyba zrobiła siędla niego za stara, zbyt dojrzała. Wtedy przyszedłdo mnie. Jeden, jedyny raz. – Zena spojrzała przed siebie niewidzącym wzrokiem, oczy jej pociemniały pod wpływem tego wspomnienia. – Miałam dziewięćlat, a on mówił, że musi sprawdzić, czy sięnie posikałam. Wpadłam w szał, że traktuje mnie jak niemowlaka. Zaczęłam na niego wrzeszczeći sobie poszedł. Więcej nie próbował, ale po jakimśczasie odkryłam, że chodzi w nocy do pokoju Agnieszki. Twierdził, iżmoja siostra miewa złe sny. Wtedy jeszcze nie rozumiałam.
– Matki to nie dziwiło?
– Nie sądzę. Agnieszka była jego ukochanącóreczką. Mnie nie chciał, miałpretensje do mamy, zawsze wypominałjej, że nie usunęła ciąży. Myślę, iżchciałmiećkobietę-dziecko, a nie matkędziecka. To on mi wybrałimię, z kalendarza. Urodziłam się20 lutego. Sprawdziłam. Mógłmi daćna imięJulia albo Elżbieta. Ale nie, on wybrałtęcholernąZenobię! – Zerknęła na Marcina, który szybko odwróciłgłowę. – Nie ważsięroześmiać! – warknęła.
– No, piękne nie jest – z trudem zachowałpowagę. – Co było potem?
– Miałam trzynaście lat, kiedy zobaczyłam na własne oczy, co wyprawia z mojąsiostrą. Powiedziałam mamie, a ta sięwściekła. Myślałam, że go zabije. Nawet sięnie bronił, odwrotnie, twierdził, iżto jej wina, bo za szybko siępostarzała. Na litośćboską, nie miała jeszcze trzydziestu lat, a on twierdził, że jest za stara, żeby podniecaćmężczyznę! Zabrała nas i uciekła. Nie miała pieniędzy, pracy, wykształcenia. Błąkałyśmy siępo domach pomocy społecznej, zanim znalazła pracęi kąt dla nas.
– Siostra była z wami?
– Tak, lecz ojciec odszukałnas po dwóch miesiącach. Zagroziłmamie, że jeżeli nie odda mu Agnieszki, to on wystąpi do sądu o opiekęnad nami, że nas odbierze. Miałpieniądze i układy, a mama tymczasowąpracęi mały pokoik dla naszej trójki. Nie mogła wygrać, odpuściła. Agnieszka wróciła do tatusia.
Zena sięgnęła po filiżankęz kawą, podsuniętąjej przez Marcina. Piła wolno, chcąc tązwykłączynnościąstłumićwewnętrzny dygot. W tej chwili z całąmocąnienawidziła mężczyzn każących jej wracaćdo wydarzeń, o których przez tyle lat usiłowała zapomnieć.
Po krótkiej przerwie Konrad znów zadałpytanie.
– Dlaczego matka nie poszła na policję, nie zgłosiła, że on molestuje dziecko?
– Nie wiem, nigdy nie powiedziała. Z Agąstraciłyśmy kontakt na długie lata. Poszłam na studia, mieszkałam w Poznaniu i tam mnie znalazła. Miała szesnaście lat i była w ciąży, tużprzed porodem.
– Wiemy, że rodziła, ale w żadnym szpitalu nie odnotowano tego faktu. Pewnie urodziła gdzieśna melinie. Wiesz może, co sięstało z dzieckiem? Przeżyło? – drążyłMarcin z uporem i jużwiedziała, że pilnie strzeżony przez tyle lat sekret wyjdzie na jaw. Niespodziewanie poczuła ulgę.
– To Dominik.
– Adoptowałaśgo – powiedziałMarcin cicho.
Zdecydowała, że dośćjużbyło kłamstw. Wyprostowała plecy, jakby spadłz nich nagle jakiściężar i wzięła głęboki oddech, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy.
– Nie! – odparła z desperacją. – Nie adoptowałam Dominika. Dałam Agnieszce mój dowód osobisty i dokument ubezpieczenia. Urodziła jako ja.
– Nikt sięnie zorientował? – zapytałzafascynowany jej opowieściąKonrad.
– Wyglądała starzej niżja. Nikt o nic nie pytał. Odebrałam ich ze szpitala i zabrałam do mnie, a na drugi dzieńAga zniknęła. Jużjej nie zobaczyłam. Przed porodem nie zastanawiałyśmy się, jak wybrniemy z tego kłamstwa, a potem nie widziałam innego wyjścia, jak je podtrzymywać.
– Wiesz, że popełniłyście przestępstwo?
– Wiem i wcale nie żałuję. Gdybyście znali Dominika… Trochęsiębałam, że mogąwystąpićjakieśskutki tego, że brała narkotyki, ale nie. Może dlatego, że miała dośćrozumu, żeby nie braćw ciąży.
– Kto jest ojcem Dominika? – spytałMarcin z obawą.
– To było pierwsze pytanie, które zadałam Agnieszce i panicznie bałam sięodpowiedzi. Na szczęście tatuśodrzuciłją, kiedy skończyła czternaście lat. Ona teżzrobiła siędla niego za stara. Z żalu uciekła z domu i błąkała sięwśród różnych meneli. Dziecko zrobiłjej jakiśfacet, któremu użyczyła swojego ciała w zamian za nocleg.
Konrad wstałi sięgnąłpo kurtkę. Ubierałsiępowoli, nie odrywając wzroku od Zeny. Widział, jak wiele kosztowała jąta rozmowa. Twarz jej poszarzała, oczy straciły blask. Nie wyglądała jużjak beztroska panienka z pensji, teraz bardziej przypominała nauczycielkę, zmęczonąlatami użerania sięz krnąbrnymi, odpornymi na wiedzęuczniami.
– Będziesz musiała to wszystko powtórzyći wyjaśnićjeszcze kilka spraw, ale to jużw trakcie oficjalnej rozmowy – oświadczył, zaciągając zamek kurtki. Było mu przykro, że za kilka dni znowu będzie musiała przechodzićprzez koszmar wspomnień, ale co mógłna to poradzić?
Nie mógłpozwolićsobie na poniechanie tego tematu tylko dlatego, że rozmowa o dawnych czasach sprawia kobiecie przykrość. Informacje musiały zostaćzaprotokołowane, były zbyt ważne.
– Kiedy? – spytała krótko, bez większego zainteresowania, jakby sprawa dotyczyła kogośinnego.
– Damy znać.
Zena zasępiła się. Drżącąrękąsięgnęła po filiżankę, podniosła do ust i zauważywszy, że jest pusta, powoli odstawiła na stół.
– Co będzie z Dominikiem?– wykrztusiła zdławionym głosem.
– Nie wiem – odparłMarcin ponuro.
Razem z Konradem ruszyli ku drzwiom. Stała na środku kuchni, niezdolna do wykonania żadnego ruchu, a myśli uparcie krążyły wokółjednego tematu. Dopiero później, kiedy jużposzli, uzmysłowiła sobie, że nie dotyczyły ani Dominika, ani siostry.
– Marcin, zaczekaj! – zawołała z desperacjąw głosie. Odwróciłsiędo niej, ale z jego twarzy nie mogła niczego wyczytać. – Czy pytanie, co będzie z nami, jest całkiem bez sensu?
Przystanąłi odwróciwszy sięz dręczącąpowolnością, spojrzałna niącałkowicie wypranym z emocji wzrokiem. Ręce trzymałw kieszeniach i nie mogła widzieć, jak kurczowo je zaciska.
– A czy w ogóle było jakieś„my”?