Piątą randkę z Emilem Żądło zaliczam do niezwykle udanych. Uwielbiam książki, w których historia splata się ze współczesnością, a współczesność ze zbrodnią, a po powieści należące do cyklu z Emilem Żądło sięgam w ciemno. Wiem, że Anna Klejzerowicz zapewni mi bezsenną noc lub dzień bez obiadu.
Tak było i teraz – wzięłam „Księgę wysp ostatnich” do ręki i odłożyłam, dopiero gdy przeczytałam ostatnią stronę.
Tym razem autorka sięgnęła bardzo daleko w głąb historii. Udałam się więc do Aleksandrii, a potem wraz z greckim odkrywcą pożeglowałam na północ, docierając aż do zimnego, skutego lodem morza. Czy to możliwe, że dopłynęliśmy do Bałtyku?
Jednocześnie usiłowałam wraz z Emilem Żądło rozwikłać zagadkę śmierci bibliofila i wścibskiej pani fotograf i niestety muszę przyznać, że na tym polu całkowicie poległam.
Anna Klejzerowicz kompletnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się takiego rozwiązania i po przeczytaniu długo jeszcze wpatrywałam się w książkę, a jedyny przychodzący mi do głowy komentarz nie był zbyt wyrafinowany. Brzmiał: „O kurde!”